Kto kochanie powiedział, że jestem niedostępny, jak sopla lodu?
Kto wpadł na taki pomysł? Na pewno nie ja.
Chętnie przygarniam bezdomnych na drodze życia, bosych, spragnionych innego życia.
Ale nie boję się o nikogo, nie mam też w sobie obawy o kogokolwiek. Nie
osądzam, nie przeszkadzam, nie kontroluję ani nie śledzę.
Jestem,
emanując i promieniując swoim rozwojem. Ogarniam, rozświetlam innych,
przez swoje rozszerzanie. Tworzę, kreuję, przekształcam w zgodzie ze
swoimi potrzebami.
Inspiruję przez swoją obecność, nie przemowę, nie nakazy, nie zakazy, nie dekalogi.
Jestem szacunkiem, i właściwą miarą wszystkiego.
Może mnie zrozumieć bezdomny, bosy, nieposiadający przywiązań,
schematów ani nurtów myślowych. Bezdomny, czyli bez schronienia, bez
lęku, bez manipulujących myśli.
Nie posiadający niczego na
własność, w zamian multiplikujący, rozdający, szerzący, bosy, czyli bez
butów, którymi kroczy w określonym intelektualnym kierunku, może mnie
pojąć.
Prawo własności nie istnieje w mojej przestrzeni, prawa własności do wypuszczanych myśli, obrazów, też nie.
Multiplikuję, rozszerzam, wnoszę bez roszczenia sobie prawa do własności.
Wypuszczam dla rozszerzania świadomości. Kąpie się w tym, otulam rzeczywistość. Przenikam wolnością.